Na samym początku porządnego tekstu publicystycznego, który tworzy się na chwilę po ustaniu ciszy wyborczej warto jest zaznaczyć kto jest największym wygranym i największym przegranym wyborów. Największym wygranym jest oczywiście Janusz Palikot z Ruchem Poparcia samego siebie z wynikiem trzykrotnie niższym niż Jarosław Kaczyński, który jest największym przegranym. Można też spojrzeć na wszystko z metaperspektywy i powiedzieć, że największym przegranym jest polska demokracja, bo na przykład ,jest mała frekwencja, albo, do czego właśnie próbuje nas przekonać z wynajmowanego zazwyczaj na wieczory panieńskie Hummera, Bronisław Wildstein, bo sondaże są kiepskie. Można w końcu powiedzieć, że demokracji to żadnej nie ma, bo Korwin nie mógł wystartować, a jakby wygrał to i tak by ją zawiesił, wprowadził mądrą dyktaturę.
Zdarzyło mi się cieszyć z tego, że Palikot może dostać się do sejmu. Wtedy mi się zdarzyło, kiedy jeszcze niewielu wierzyło w to, że tak się stanie. I ja to oczywiście przewidziałem i proszę wszystkich, którzy się ze mną zakładali żeby podeszli do sprawy honorowo i teraz dali mi te sześciopaki, samochody i wycieczki zagraniczne. Cieszyłem się z Palikota w sejmie, bo sądziłem (i nadal sądzę), że jest on szansą na wzmocnienie w głównym nurcie tematyki genderowej, kwestii świeckości państwa, legalizacji narkotyków, kwestii związków partnerskich. Bloger Chevalier w dyskusji, którą prowadziliśmy na tenże temat ostrzegał, że takie wzmocnienie wcale nie musi okazać się pozytywne dla takich jak my (Chevalier i ja) lewaków, ponieważ kwestie postępowe zostają coraz silniej splecione z doktrynerstwem liberalnym.
Miałem wczoraj okazję przy piwie, w jednym z warszawskich modnych lokali, pod którym siedzących na kwietnikach i schodach hipsterów przechodnie karmią okruchami chleba, porozmawiać z przedstawicielką MWzWM. I ja takim jestem, chociaż mniej trochę stereotypowym. Koleżanka była materializacją obaw Chevaliera. Mówiła z jednej strony językiem genderowej wrażliwości, z drugiej językiem pogardy dla wykluczonych.
Janusz Palikot z jego dobrym wynikiem wyborczym jest więc nie tylko szansą dla postępowych postulatów, ale też dla nich zagrożeniem, ponieważ przy takiej konstelacji politycznej, słuszne kwestie będą coraz silniej zrastać się z liberalizmem gospodarczym i dyskursem „zaradności” i „pokrzywdzonych przedsiębiorców”. Konstelacja ta nie jest tylko wynikiem deklaratywnego liberalizmu Polaków, siły PO i dobrego wyniku RPP, ale również słabości parlamentarnej lewicy. SLD, przypominający związek zawodowy cyników i aparatczyków, nie jest wiarygodny na tyle, żeby próbować odczarować „liberalizację” postępowych postulatów, ale również jest zbyt słaby, żeby w swoim cynizmie tego dokonywać.
Największym przegranym tychwyborów jest więc lewica. Nie tylko w postaci SLD (jeżeli naiwnie zakładać, że jest on czymś więcej niż kółkiem samopomocowym kolegów i kolegów kolegów), ale lewica w ogóle, której Palikot walną postulaty i doszywa do nich TINĘ. Napieralski przyczynił się do tego, że coraz częściej w Planie B. MWzWM będą mówić o „debilach, którzy nie potrafią znaleźć roboty”. Być może za dwa lata tak już się będzie mówić w Nowym Wspaniałym Świecie. Zostawmy jednak na chwilę zabawy wielkomiejskiej młodzieży. Największym przegranym wyborów są oczywiście ludzie z klas niższych.
Komentarze