Moment do napisania poniższego tekstu wydaje się być prowokacją. Poniekąd tak właśnie jest, bo kiedy jest lepszy czas na zastanawianie się nad historią, jeżeli nie w dniu, w którym historia dominuje dyskusje? Przynajmniej tutaj, bo Stan Wojenny dla wielu mediów i ludzi jest już wydarzeniem nie drugo, ale nawet trzecio, bądź czwartorzędnym. I trudno się dziwić – tworzenie tożsamości w oparciu o silne przywiązanie do historii i tradycji koreluje z chudym portfelem. Im Polaków portfele są grubsze, tym mniej interesuje ich historia. Byt kształtuje świadomość, chciałoby się krzyknąć.
Nie chcę jednak odnosić się bezpośrednio do 13 grudnia 1981 roku. Po pierwsze na historii, czego tutaj nie ukrywałem i z czego oczywiście nie jestem dumny, szczególnie się nie znam. Po drugie na temat Stanu Wojennego zostało napisane i powiedziane już tyle, że z moją lichą znajomością historii i tumiwisizmem, który mnie wobec polityki historycznej cechuje, nic oryginalnego bym nie wymyślił. Interesuje mnie sprawa nieco szersza, mianowicie ta, o której niedawno napisał bloger Consolamentum. Autor, znany wszem i wobec zdrajca kosmopolitycznych ideałów lewicy (Krzysiu, przecież wiesz, że jeśli piszę lub mówię o „zdrajcach” to tylko z przymrużeniem oka), socjalista, któremu bliskie są idee wspólnoty narodowej, twierdzi, że poza „narodową historycznością” czyha nihilizm. Pogląd ten wydaje mi się nieco naiwny i trąci trochę strachami, mówiącymi o tym, że bez Boga nie ma etyki. Bez Boga etyka istnieje i ma się całkiem nieźle, czego dowodem jest lichy odsetek ateistów siedzących w więzieniach, nawet jeżeli weźmie się pod uwagę ich niewielki (ale nie mikroskopijny!) udział w społeczeństwie. Czy bez narodowej mitologii, tworzonej na fundamentach sprzeciwu choćby wobec Stanu Wojennego, czy mitu Smoleńskiego czeka nas neobarbarzyństwo?
Nawracający się na lewactwo Cezary Michalski twierdzi, że wydarzenie sprzed 29 lat obok Tragedii Smoleńskiej pogrążają polską politykę w oparach absurdu. Trudno jest się nie zgodzić, choć równie trudno jest sobie wyobrazić tworzenie jakiejkolwiek wspólnoty etycznej (a o taką chyba nam chodzi), bez Wielkich Doświadczeń. Wydaje mi się, że istnieje napięcie między Historycznością Narodów, a powszechnym – mam na myśli globalnym - egalitaryzmem, do którego chyba wszyscy dążymy. Mit jest potrzebny, idea jest potrzebna, w przeciwnym wypadku pogrążymy się (będziemy trwać?) w neotrybalizmach: niewielkich grupach zdolnych wykluczać ogromną część ludzkości w imię partykularnej wizji umęczenia, wybrania, własnego narodu.
Uważam więc, że historyczność, polityka historyczna skierowana niejako „do wewnątrz” grup etnicznych jest elementem, który utrzymuje i żywi globalną niesprawiedliwość. Na każde stwierdzenie w mediach „na pokładzie nie było Polaków”, zastanawiam się, czy obcokrajowcy umierają mniej. Obcokrajowcy umierają tak samo, jednak ich nie obejmuje „nasz mit”, nasze doświadczenie okupacji, lat tzw. komuny, Stanu Wojennego, Grudnia, Sierpnia, Października i Kwietnia.
Należy tutaj stwierdzić – uprzedzając ataki – że konstrukt narodu, nie jest żadnym nieuniknionym finałem dziejów. Spontanicznym – być może, ale nie nieuniknionym i nie finalnym. Spontanicznym jest ponieważ narodził się na skutek oddziaływania druku, ujednolicania dialektów, historycznych zaszłości. Co do finalności, można się oczywiście kłócić. Nie ma przesłanek, które świadczyłyby o tym, że narody za chwilę znikną, tak jak zniknęła tożsamość plemion Polan, nie ma jednak powodów, żeby myśleć, że tak się nie stanie. Wiele właściwie w ostatnim czasie zaczyna się tutaj ruszać – coraz więcej ludzi kolonizuje chwilowo daną przestrzeń geograficzną i kulturową, po czym zmienia otoczenie. Ci ludzie nie czują wielkiego przywiązania do narodowych narracji; raczej – i znowu Marks – do wyznaczników klasowości. Cóż. Byt kształtuje świadomość.
Być może jest tak, jak twierdzi Grzegorz Kołodko, jest za późno na tworzenie globalnej świadomości. Swego rodzaju „gałęzie ewolucyjne”, społeczeństw za bardzo się od siebie oddaliły. Z drugiej strony, jak uważa badacz, jest o wiele na to za wcześnie. Być może. Wracając jednak do wyżej zadanego już pytania: czy poza historycznością narodową jest barbarzyństwo? Co najwyżej brak informacji o tym ilu Polaków zginęło podczas tragedii tsunami. A od tego chyba, mogę się oczywiście mylić, bliżej do większego współczucia i większej chęci pomocy i zrozumienia dla tych Innych. Ale za raz, za raz. Nie Innych! Naszych!