Jakiś czas temu odwiedziłem market, opatrzony nazwą pod którą widniał dopisek „100% polskiego kapitału”. To wspaniałe, pomyślałem, że wzbogaci się nasz kapitalista, a nie jakiś tam Żyd, albo Niemiec. Lepiej, żeby bogacił się Polak, niż Ruski, biały niż żółty, i żółty niż czarny. To bardzo ważna informacja jakiej narodowości i koloru skóry jest właściciel i zarządca. W sklepie niestety produkty były w swojej masie jednak zagraniczne: skarpetki szyte przez chińskie dzieci, koszulki z Hondurasu, słodkości z tych fabryk, co je na Discovery Channel pokazują w programie „Jak to jest zrobione”. Fakt ten jednak tylko delikatnie podmył mój optymizm. A ten był naprawdę wielki, jak więc go tylko troszkę ubyło, to i tak byłem podbudowany.
Od wejścia czułem, że biorę udział w czymś wielkim, w czymś wzniosłym, w budowaniu dobrobytu mojego zaradnego rodaka. A należy mu się moja finansowa pomoc, bo jest gnębiony przez aparat państwowy, przez wysokie podatki, przez urzędasów, którzy chcą mu zabrać kratkę, żeby płacił za samochód tyle co zwykły człowiek, ograniczony jest kodeksem pracy. Chociaż tutaj nie do końca – jakoś sobie radzi. Otóż przy samej kasie miła pani sprzedająca – a była to godzina 19 z jakimś hakiem – patrząc na mnie zmordowanym wzrokiem, myląc się przy wydawaniu reszty, powiedziała z rozbrajającą szczerością, że jej się „mózg wyłącza”, ponieważ „siedzi tu już od 7 rano”. No ale chociaż polski kapitalista będzie miał na buty z wężowej skóry, jego żona na okulary od Gucciego, a dzieci na iPoda, więc nie ma tego złego.