Brzydzę się prawicowym rozumieniem wartości. Przemawia przez nie chęć wykluczenia, stygmatyzacji i gloryfikacji okrucieństwa. W ostatnim czasie na Salonie pojawiły się dwie notki odnoszące się do pomnika Małego Powstańca w Warszawie. Rzeźba przedstawia małego chłopca w wojskowym ubraniu; w za dużych butach, w wielkich łachmanach. Nieproporcjonalnie duże dłonie (symbol dojrzałości?) spoczywają na przewieszonej przez ramię broni. Głowa tonie w za dużym, wojskowym hełmie przepasanym biało czerwoną opaską. Nie jestem pewien czy ta przepaska to tylko element tymczasowy, czy integralna część pomnika. Zdaję sobie sprawę, że przepaska nie była atrybutem rzeźby zawsze, jednak pytanie czy jest ona nietrwała, czy nosi znamiona krzyża w polskiej przestrzeni publicznej – wszyscy boją się jej dotknąć, żeby nie sprofanować świętości. Głowę chłopiec ma uniesioną, jakby nie uginał się pod terrorem wojny i strachu. Moim zdaniem pomnik czytać należy jako hołd nieletnim bohaterom; nie jako potępienie obrzydliwego czasu, w którym dzieci szły na front, tylko jako gloryfikację odwagi, dumy i honoru dziecka-bohatera. Prawicowi blogerzy chcą mnie przekonać, że w pomniku nie ma nic z gloryfikacji idei posyłania dzieci na front jednocześnie mówiąc o ich bohaterstwie. Bohaterstwo dzieci na froncie?! To jakaś drwina. Czy ktoś mówi o bohaterstwie dzieci rodziców alkoholików, które są upokarzane, bite i wykorzystywane seksualnie? Nie spotkałem się z takim stwierdzeniem. Dzieci są ofiarami, a nie bohaterami. Podobnie jak ogromna większość dorosłych Antynomia bohater-niebohater ustanawia przestrzeń plemiennej pochwały. To nie jest pomnik upamiętniający cierpienie; to pomnik upamiętniający chwałę. To pragnienie wielkiego mitu zwycięscy-choćby moralnego, strudzonego bohatera w czasach nudy i spokoju. To manifestacja postrzegania świata w kategoriach mitycznych, gdzie klarowne jest Zło i Dobro, cierpienie jest wynagradzane (chociażby w Niebie), gdzie nie ma miejsca na wieloznaczności i współczucie dla „przeciwnika”. Przeciwnik jest wrogiem egzystencjalnym w tym manichejskim, nieznoszącym sprzeciwu podziale.
Prawicowy dyskurs ustanawia idealistyczne fetysze, dla których jest w stanie usprawiedliwić najgorszy nawet sadyzm i tragizm. Nie chodzi prawicy po prostu o cierpienie, ale o "cierpienie uświęcone”. Taki ogląd sytuacji pozwala na nobilitację „mądrości etapu”, nawet jeżeli jest nim zjawisko zabijanych i zabijających dzieci. Wyższe wartości dla prawicowca to takie, które odnoszą się do bytów nieistniejących autonomicznie, jednak jako takie traktowanych. Wyższą wartością jest miłość do ojczyzny i chęć poświęcenia dla niej. Nie dla konkretnego człowieka, nawet nie dla zbiorowości, tylko dla samej „idei”, dla zbiorowego mirażu i wielkiej fantazji. Żadna idea sama w sobie, moim zdaniem, nie jest warta niczyjej śmierci. Bodajże Gretkowska w wywiadzie dla KP napisała, że kiedy przyjdzie wojna ona będzie pierwszą, która zdezerteruje. Oczywiście wojna się nie szykuje, a przy sprzyjających wiatrach wojna w Europie nie nastąpi przed długi, długi czas (nigdy?). Jednak jakby miało tak się stać to dołączę do Gretkowskiej. Wyższe wartości są dla mnie magicznym absurdem, odbiciem kompleksów, prestiżowego i ekonomicznego upokorzenia. Wyższe wartości nie istnieją, są tylko społecznym konstruktem, spoiwem grup, opium mas, które ma dać silną tożsamość, poczucie przewagi i ostatecznego, moralnego zwycięstwa.
Hegel (?) napisał, że koniec historii nastąpi wtedy, kiedy ludzie zamiast rano chodzić do kościoła będą czytać gazety. Koniec historii nastąpi wtedy, kiedy ludzie zamiast mitów będą łaknąć informacji, zamiast spirytyzmu materializmu, zamiast wzniosłych idei, spokojnego życia, zamiast wyższych wartości, wartości dla nich istotnych.