Dowiedziawszy się o tym, że jeden z współlokatorów Salonu24 został nagrodzony nobliwym wyróżnieniem blogera roku, znajdując się w gronie takich tuzów walki o lepsze jutro jak bloger xisior czy GPS65 (wszystkim oczywiście gratuluję) postanowiłem wskoczyć na blog laureata. Nie często bywam u Toyaha. Właściwie kojarzę go głównie ze słusznych poglądów oraz z anegdot, opowiastek z morałem zdobiących jego teksty. Przeczytałem ostatnią notkę i przeczucie mnie nie zmyliło, jest opowiastka i słuszne poglądy.
Bloger w kontekście ostatniego głośnego zabójstwa policjanta przez dresiarzy przywołuje sprawę Rodneya Kinga. Czarnoskóry mężczyzna nie zatrzymał się na wezwanie amerykańskiej policji, więc rozpoczął się pościg. Po zatrzymaniu, według słów najlepszego blogera w kraju, kilku policjantów tak się przestraszyło wielkiego murzyniska, że go po prostu prewencyjnie zlali. Musiał być naprawdę wielki, skoro 8 oficerów obawiało się, że leżąc z najprawdopodobniej pogruchotanymi kośćmi, jest na tyle niebezpieczny, że należy – aby zachować wszelkie środki ostrożności – skopać go jeszcze w głowę. Toyah doszedł do wniosku, że to jest świat w którym obowiązuje prawo i sprawiedliwość: policja ma przewagę nad łamiącym prawo i używa jej, aby zapewnić obywatelom bezpieczeństwo. A nie jakieś tam, „stój bo strzelam”, upomnienia i takie tam niemęskie zachowania. Rozwiązaniem problemu, jak należy mniemać, byłby prewencyjny łomot dla tych, którzy się zachowują na ulicy niegrzecznie. Zanim jeszcze wyciągnął nóż. A jeśli nie mają noża? No cóż, gdzie drwa rąbią, tam żebra łamią, tym co nie mieli noża, ale mogliby go mieć. Sprawa oczywiście jest bulwersująca i naturalnym odruchem jest chęć zemsty. I wszystkie media ruszyły do ataku w słusznym oburzeniu.
Czas na moją opowiastkę z morałem. Miałem kiedyś kolegę w podstawówce. Całkiem inteligentny, miły. Miał jednak kolega pecha – urodził się w rodzinie, w której nikt nie chciałby się urodzić. Rodzice alkoholicy, nie bardzo się interesowali synem. Dorastał więc tak, jak się dorasta na ulicy – bijatyki, klej, kradzieże, a im był starszy, tym wszystko to stawało się coraz częstsze i bardziej intensywne. Wyprowadziłem się z miasta w siódmej klasie i po ładnych kilku latach dowiedziałem się, że mój kolega siedzi w więzieniu za pobicie ze skutkiem śmiertelnym. Inny mój znajomy, z klasy ósmej podstawówki również nie miał szczęścia. Ojciec alkoholik powiesił się w celi, matka narkomanka została zaszlachtowana przez jakiegoś lowelasa. Kolega będąc w ósmej klasie miał 15, albo 16 lat, młodszego brata, którym musiał się opiekować. Nieprzeciętnie inteligentny i oczytany jak na swoją sytuacje. Pasjonat jazzu. I oczywiście podobny żywot – brudne, tanie dragi, kradzieże, jednak finał inny. Kolega się powiesił. Znajomi i nauczyciele, ja zresztą też, mieliśmy cichą nadzieję, że uda mu się jakoś wyrwać z gówna i czegoś w swoim żywocie dokonać. Niestety pewne okoliczności są jak klątwa – albo więzienie, albo przedwczesne gryzienie ziemi, słowem – powielenie rodzinnych wzorców.
To co proponuje Toyah i jemu podobni to kryminalizacja nieszczęścia, biedy i upokorzenia. Pomimo zrozumiałej chęci zemsty, nie tędy droga. System nie powinien skupiać się na represjonowaniu ludzi broczących po pas w gównie, tylko powinien odsysać szambo, albo wyciągać zeń potencjalnych nożowników. W Polsce jednak taki fortel nie przejdzie. Tu każde mówienie o tym, że agresja nie bierze się znikąd skazuje na uszeregowanie w gronie obrońców morderców i moralnych odszczepieńców.