Święta Bożego Narodzenia to czas, kiedy serca napełnione dobrą nowiną, pokrzepione ciepłym słowem i żołądki zasilone wódką nabierają nowej energii do działania. Energia bardzo się przydaje, ponieważ już na początku roku okazuje się, że należy stawić czoła hordzie cywilizacji śmierci. Oto bowiem nadciąga koszmar polskiej prawicy - Jurek Owsiak z tymi swoimi TRZY, DWA, JEDEN, z tymi serduszkami, respiratorami, pompami infuzyjnymi, i z tą rób tą-co-chceta, która infekuje młodzież do tego stopnia, że ta tłucze szyby, pije wódkę i zabija sąsiadów w podarku na osiemnastkę. Wiadomym jest, że róbtacochcetyzm zepsuł, zeszmacił całe pokolenie, działając jak wychowanie bezstresowe, od którego Zachód kaszle, czka i mu bokiem coś wychodzi od wielu, wielu lat. Pokolenie "róbta co chce ta", to pokolenie, które zabroni swoim dzieciom mówić do siebie „mama” i „tata”, zamiast Bożego Narodzenia ustanowi Święto Świateł, a śpiewanie kolęd zastąpi śpiewaniem „Last Christmas” Georga Michaela, który podczas wykonywania tego utworu jeszcze udawał normalnego człowieka.
Już czuć zapach prochu sypanego na ulice w celu moralnego terroryzowania przechodniów. Już słychać żebracze, bezczelne nawoływania do wrzucenia do puszki kilku złotych, aby sobie Owsiak mógł z rodzinką polecieć na Kanary, a w lato spuścić wpierdol jakiemuś biednemu przedsiębiorcy, którego wolność gospodarowania ogranicza satrapa w czerwonych okularach i żółtej koszuli podczas organizowanego przez siebie spędu brudasów, nierobów i narkomanów. Do tego, jak wyliczył znany ekonomista Janusz Korwin Mikke, cała balanga właściwie kosztuje tyle ile do puszek wrzucą ogłupiałe owce. Hipokryzja bije od tych wszystkich burmistrzów Pcimiów i Ełków, którzy walą o dwudziestej artylerią w niebo, tylko aby nie podpaść wyborcom. Bo przecież jasnym jest, że gdyby ta impreza nie była na minusie, albo nie oscylowała wokół delikatniusieńkiego plusa, to koszt fajerwerków, policji, reklam w prime-timie, czasu antenowego, wynajmu sprzętu, konferanseryjnych fuch szmat serialowych, gwiazd zeszłego sezonu, wszystkich tych piór, piłek, koszulek, kasków, majtek, skarpet i wkładek do gotowania na parze z autografami samozwańczych autorytetów; wszystkie te pieniądze byłyby przeznaczone na pompy infuzyjne, sprzęt ratownictwa medycznego, tomografy i PET.
Świetlówka. Wydawałoby się, że świetlówka ma nic wspólnego ani z Owsiakiem, ani z polską prawicą. Otóż błąd. Świetlówka, podobnie jak Owsiak trafia pod ostrzał, ponieważ w ten czy inny sposób kojarzy się z naporem cywilizacji śmierci. Dopóki eurokołchoz nie zakazał sprzedaży 100 watowych żarówek, świetlówki dla prawicowca były sprawą zupełnie neutralną. Za jej użytkowanie płaciło się mniejsze rachunki, nie drażniła częstotliwość ich mrygania, ani to, że ma w sobie rtęć. Wszystko to było domeną zdrowego rozsądku – lepiej było kupić świetlówkę, bo mimo, że droższa, działała dłużej i taniej, co było widać i w żyrandolu i na rachunkach za prąd. Ale kiedy pojawił się zakaz sprzedaży, oj, to już sprawa zaczęła być problematyczna. Świetlówki zaczęły szkodzić oczom, opary po ich pobiciu nagle zaczęły truć prawicowe dzieci, rachunki gwałtownie wzrosły, a czas świecenia skrócił się przeokrutnie. I tak też z Owsiakiem. Dopóki był śmiesznym gościem w czerwonych spodniach, z czerwonooprawkowymi okularami i żółtej koszuli zbierającym na zbożny, za przeproszeniem, cel, to był człowiekiem wielkiego serca i ruchawego czynu. Jednak od czasu kiedy okazało się, że ma poglądy polityczne, no to podobnie jak świetlówki, zaczął truć prawicowe dzieci.